Jak czyszczę gąbki do makijażu

Jak czyszczę gąbki do makijażu



Hej kochani! Po ostatniej recenzji pojawiło się sporo pytań odnośnie tego, jak czyszczę swoje gąbki do makijażu. Postanowiłam wyjść Wam naprzeciw i w dzisiejszym poście zdradzę niewiarygodnie prosty i efektowny sposób na czyszczenie gąbek, który podbija internet. 

Skoro wstęp mamy już za sobą, to pora wziąć się do roboty. To, czego będziecie potrzebować to brudne gąbki, miska z ciepłą wodą i wybrany przez Was olejek pod prysznic.

Do miski wlewamy taką ilość ciepłej wody, aby w pełni zakryła ona nasze gąbki. Dobrze jest trochę docisnąć aplikatory i poczekać chwilkę, żeby spokojnie wsiąknęły one trochę wody. Po chwili dodajemy trochę olejku pod prysznic, w którego kwestii jest oczywiście pełna dowolność. Ja bardzo polubiłam się z tym z Isany. Jest to produkt dostępny w Rossmannie, w cenie 6,99. Pięknie pachnie a do tego w żaden sposób nie szkodzi mojej cerze ani gąbeczce, więc jak dla mnie to strzał w dziesiątkę. 


Po dodaniu olejku warto znowu trochę docisnąć gąbki, aby tym razem wsiąknęły trochę olejku, który wymieszał się z wodą. W żaden sposób aplikatorów nie wyciskamy, nie trzemy a także nie wylewamy na nich olejku, jest to całkowicie zbyteczne. Jedyne, co musicie zrobić to zająć się czymś innym, ponieważ zamoczone w ten sposób gąbki musimy zostawić na około 15 minut. Po upływie tego czasu wystarczy dokładnie wycisnąć aplikatory z nadmiaru wody a następnie położyć na papierowym ręczniku, aby dobrze wyschły.

I gotowe! 


Jak mówiłam, na samym początku, jest to bardzo prosta metoda, którą poleca coraz więcej osób. No i nie ma się co dziwić. Nareszcie koniec z męczeniem się i tarciem naszą gąbką o mydło nieskończoną ilość razy! Od teraz jedyne co potrzebujemy to chwilka na przygotowanie "kąpieli" dla naszych aplikatorów. 
Mam nadzieję, że tym postem chociaż trochę Wam pomogłam. Jeżeli znacie inne, równie fajne metody na czyszczenie przyborów do makijażu, koniecznie dzielcie się nimi w komentarzach.




Recenzja: Wibo Pro-beauty sponge

Recenzja: Wibo Pro-beauty sponge



Hej kochani! Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją nowości, na którą polowałam odkąd tylko marka Wibo dała znać o tym, że się pojawi. Mowa tu o pro-beauty sponge, czyli gąbce do wykonywania makijażu. Jest ona dostępna w szafach tej marki w Rossmannie, a jej cena to ok. 18 zł.

Producent informuje Nas, że jet to miękka gąbeczka o ergonomicznym kształcie, która umożliwia precyzyjną aplikację nawet w trudno dostępnych miejscach. Niezastąpiona przy nakładaniu podkładu, maskowaniu niedoskonałości oraz konturowaniu twarzy. Do tego możemy także znaleźć wskazówkę co do użycia - przed rozpoczęciem należy zwilżyć aplikator. 

Gąbeczka jest naprawdę niewielka, w typowym dla Beauty Blendera, kolorze ciemnego różu. Trzeba przyznać, że producent miał 100% rację, ponieważ aplikator jest niesamowicie miękki. Niewyczuwalny jest żaden zapach, co jak dla mnie działa na plus.

Po zamoczeniu gąbka robi się delikatnie większa, jednak nadal jest bardzo poręczna. Aplikacja jest bardzo przyjemna i szybka, tak jak obiecywał producent, bez problemu dotrzemy nią w każde miejsce naszej skóry. Z łatwością możemy dokładnie nałożyć podkład, czy zbudować krycie i to przy użyciu niewielkiej ilości produktu, ponieważ gąbka niemal wcale nie wchłania nam makijażu. 

Dokładne umycie gąbki jest niewiarygodnie łatwe i szybkie. Spotkałam się z opiniami, że już po pierwszym myciu gąbka kruszy się, jednak ja się z tym nie spotkałam i po paru myciach aplikator nadal jest w idealnym stanie.




Podsumowując, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że gąbka od Wibo zasługuje na miano zamiennika Beauty Blendera. Tania, łatwo dostępna a do tego naprawdę dobra. Ode mnie zgarnia ogromną szóstkę i na pewno będzie gościła w mojej kosmetyczce przez długi czas. Jeżeli nadal nie znalazłyście idealnej gąbki to koniecznie przetestujcie tą od Wibo!




Recenzja: Wibo neutral eyeshadow palete + swatche

Recenzja: Wibo neutral eyeshadow palete + swatche


Hej kochani. W dzisiejszym poście podzielę się z Wami swoją opinią na temat kolejnego kosmetyku, tym razem palety z cieniami. Wibo neutral eyeshadow to paletka dostępna w Rossmannie, jej cena wynosi ok. 35 złotych.

Paleta zawiera 15 cieni w naturalnych kolorach ziemi dopasowanych do każdego rodzaju urody. Znajdujemy tam zarówno jasne jak i ciemne maty a do tego masa czerni, grafitów i brązów w tonacji rozświetlającej. Dzięki takiemu zestawieniu kolorów możemy wykonać zarówno naturalny, dzienny makijaż jak i mocniej podkreślić oko na wieczór.

Producent zapewnia nas, że wysoka jakość cieni gwarantuje nam zarówno trwałość jak i doskonałe krycie.

Opakowanie jest niezwykle proste, lekkie i funkcjonalne. Wykonane z kartonika, mimo to prezentuje się naprawdę ciekawie. Do tego w środku wbudowane jest lusterko, co niezwykle ułatwia pracę z paletą.


Trzeba przyznać, że pigmentacja cieni pozytywnie mnie zaskoczyła, ponieważ jest ona utrzymana na naprawdę wysokim poziomie. Każdy, nawet najjaśniejszy kolor, niemal od razu jest widoczny na naszej powiece. Zauważalne jest jednak, że pigmentacja w cieniach perłowych wypada trochę lepiej niż w przypadku matowych.

Podczas aplikacji niestety okazało się, że cienie delikatnie się osypują. Jeżeli jednak chodzi o samą pracę z cieniami, ich blendowanie czy rozcieranie, to przebiega ona bez najmniejszych problemów. Słyszałam także, że po jakimś czasie cienie zbierają się w grudki, jednak ja nie zauważyłam tego u siebie, więc może to być zależne od budowy powieki.

Jeżeli chodzi o trwałość tu mogłoby być lepiej. Nie jest to jednak produkt z wysokiej półki cenowej, więc nie możemy oczekiwać zbyt wiele. Z pomocą przyjdzie nam dobra baza pod cienie. Zmywanie cieni nie stanowi jednak problemu, w starciu z wodą przegrywają niemal od razu. 

Podsumowując, kolory dostępne w palecie są naprawdę pięknie i ładnie ze sobą grają. Nie jest to jednak produkt, który zachwyci osoby, które miały doczynienia z kosmetykami z droższej półki, ponieważ zwyczajnie będą nim rozczarowane. Jest to jednak idealna paleta dla przeciętnej nastolatki, która lubi się malować lub dla tej, która dopiero stawia pierwsze kroki w zabawie z cieniami.


Recenzja: Evree - cukrowy peeling do ust

Recenzja: Evree - cukrowy peeling do ust



Swojego czasu peelingi do ust stały się totalnym hitem, znikały z półek w zastraszającym tempie. A wszystko za sprawą jadalnego scrubu z Lash o zapachu gumy balonowej. Oczywiście od tego czasu na rynku pojawiło się wiele produktów tego typu i jeden z nich wpadł mi ostatnio w ręce, dlatego zapraszam Was na kolejną recenzję. 

Cukrowy peeling z Evree możemy znaleźć w Rossmannie. Jego cena to ok. 15 zł. Dostępne są dwa warianty: pomarańczowy oraz poziomkowy.
Zdaniem producenta produkt sprawi, że usta będą złuszczone, nawilżone i wygładzone. Ma zapewnić nam pomoc w odzyskiwaniu zdrowego wyglądu i miękkości naszych warg. Formuła peelingu zawiera naturalne składniki, m.in: cukier, roślinną wazelinę, olejek rycynowy, masło mango i olej awokado. 

Produkt zamknięty jest w małym, poręcznym słoiczku o pojemności 10 ml. Trzeba przyznać, że jest to bardzo duża ilość produktu. Szczególnie, że jest on wydajny a do jednorazowego użycia naprawdę nie potrzebujemy go wiele. 


Zdecydowałam się na wariant pomarańczowy i rzeczywiście, już po otwarciu możemy poczuć słodkawą woń tego właśnie owocu. Niestety, mimo wyczuwalnej słodyczy przywodzi także na myśl niezwykle chemiczną pomarańczę.

Peeling ma dość mocne działanie, a wszystko za sprawą kryształków peelingujących. Drobinki są na tyle duże, że wcale nie musimy mocno wcierać ich w usta. Wystarczą naprawdę delikatne ruchy, dzięki którym nie podrażnimy swoich ust.

Po zastosowaniu produktu usta rzeczywiście są wygładzone i nawilżone. Nie usuwa nam jednak wszystkich skórek jeżeli mamy mocniej spierzchnięte usta. Po peelingu usta mają ładny kolor a także stają się bardziej jędrne i wydatne, ponieważ dzięki wprowadzaniu produktu ruchami masażu stają się one lepiej ukrwione. 

Podsumowując produkt spełnia swoje zadanie. Może nie zawsze idealnie wygładza nam usta usuwając wszystkie skórki, ale zależy to od stanu w jakim nasze wargi się znajdują. Ogólna ocena jest jak najbardziej pozytywna a peeling z pewnością przyda się każdej z Was. Stanowi on idealną "bazę" pod nałożenie matowych pomadek, które na wygładzonych ustach prezentują się o niebo lepiej. 





Recenzja: Lovely duo ombre

Recenzja: Lovely duo ombre



Hej kochani! Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją nowości, jaka pojawiła się ostatnio na rynku, mianowicie pomadką duo ombre od Lovely. Produkt ten możecie znaleźć w Rossmannie w cenie ok. 19 złotych. Dostępne są w 4 wariantach kolorystycznych i ja zdecydowałam się na ten ostatni, czyli nr 4.

Opakowanie produktu jest dość proste i zwyczajne, jednak jak dla mnie w całkowicie pozytywnym znaczeniu. Nie znajdujemy na nim żadnych obietnic, jedynie informację, że jest to matowa pomadka i konturówka, tzw. 2w1, do wykonania makijażu ombre oraz krótką instrukcję jak poprawnie taki makijaż wykonać.

Nie da się ukryć, że produkt jest niezwykle funkcjonalny, znajdujemy szminkę i konturówkę w jednym. Jednak ta funkcjonalność jest jednocześnie sporym minusem, ponieważ produktu naprawdę nie jest dużo, a do tego kremowa konsystencja sprawia, że zarówno pomadka jak i konturówka dość szybko się zużywają. 


Sporym minusem, który pojawia się już po otwarciu może być zapach - dość intensywna parafina - jednak po zaaplikowaniu produktu na usta znika on całkowicie.

Na opakowaniu znajdujemy także informację o tym, że jest to produkt matowy. Warto jednak dodać, że nie zasycha jak pomadki w płynie, zwyczajnie wykończenie nie jest w żaden sposób błyszczące, więc można uznać to za mat. A jak to jest z trwałością? Przy pierwszym kontakcie z jakimkolwiek jedzeniem produkt schodzi. Jednak tak długo jak od posiłków trzymamy się z daleka pomadka trzyma się na swoim miejscu bez zarzutu.

Kolory zarówno pomadki jak i konturówki są niezwykle intensywne, mocno napigmentowane i do tego zwyczajnie prezentują się naprawdę pięknie. Dodatkowo kolory zostały dobrane bardzo trafnie, dzięki czemu ombre może wyglądać naprawdę schludnie i delikatnie.


No ale nadal pozostaje najważniejsza kwestia, czyli czy produkt nadaje się do wykonania makijażu ombre. Niestety, ale uzyskanie widocznego przejścia jest niezwykle trudne, pomadka na ustach bardzo łatwo zlewa się z konturówką w jeden kolor. Oczywiście, jeżeli podokładamy trochę więcej konturówki będzie to widoczne ale nadal nie na tyle, na ile tego oczekiwałam.

Podsumowując, sam w sobie produkt jest naprawdę dobry. Pięknie napigmentowane kolory, przyzwoita trwałość i dość spory wybór. Jednak pojawiło się też parę minusów. Przyznam, że osobiście jestem troszkę zawiedziona. Zapowiadało się na to, że marka Lovely wprowadzi na rynek niesamowity hit. W praktyce jednak wyszło całkiem inaczej i można podsumować to jakże zabawnym stwierdzeniem, że pomadka duo ombre nie wykonuje makijażu ombre. 






Tatuaż - jak to było z gojeniem i kiedy kolejny?

Tatuaż - jak to było z gojeniem i kiedy kolejny?




Hej kochani! Minął już ponad miesiąc od kiedy zrobiłam swój pierwszy tatuaż. Przez ten czas mam już za sobą cały "proces" leczenia,w którym oczywiście nie zabrakło niespodzianek. Opadła także ekscytacja a co za tym idzie wzrosła chęć zrobienia kolejnego tatuażu. Tak, historię o błędnym kole są prawdziwe. Dlatego dzisiaj przychodzę do Was z długo wyczekiwanym postem, w którym opowiem coś więcej na ten temat.

Cały proces gojenia w teorii jest dość prosty i przyjemny. Wszystko sprowadza się do dwóch tygodni podczas których 3-4 razy dziennie przemywamy tatuaż wodą i specjalnymi mydłami, a następnie smarujemy odpowiednią maścią. Oczywiście powinniśmy unikać wtedy słońca, basenu i wielu innych rzeczy. Jak to wyglądało jednak w praktyce?




Już w trzeci dzień po zrobieniu tatuażu ugryzł mnie w niego jakiś owad, oczywiście swędziało, szczypało i spuchło. Potem doszło jeszcze schodzenie skóry, swędzenie i robienie się strupów, czyli zwyczajnie tatuaż zaczął się goić. Nie ukrywam, że słońca całkiem unikać nie potrafiłam, bo uwielbiam lato a do tego wystawiałam tatuaż na dużą temperaturę, przez pracę przy grillu. Dlatego nie da się ukryć, że cały proces gojenia był dla mnie dość uciążliwy i nieprzyjemny jednak, na szczęście, wszystko dobrze się wygoiło.

Pytaliście też o dwie rzeczy - cenę oraz plany na kolejne tatuaże. Jeżeli nie czytaliście pierwszej części w której mówiłam o bólu oraz studiu, to zapraszam. Mój napis kosztował mnie 150 złotych. Nie wdawałam się w to, czy gdzieś zrobiłabym to taniej. Liczyło się dla mnie, aby tatuaż nie został zepsuty oraz to, w jakich warunkach przyjdzie mi go zrobić i z czystym sumieniem mogę polecić studio Tetris Tattoo.

A co z kolejnymi planami? Mam dwa pomysły, które zrealizuję na pewno. Ale jak już pewnie się domyślacie, nie zdradzę dokładnie co planuję. Mogę jedynie powiedzieć, że będzie to kolejny napis i coś bardziej "rysunkowego".  Bez obaw, gdy już je zrobię na pewno się pochwalę!



Pierwszy tatuaż!

Pierwszy tatuaż!


Hej Kochani, w dzisiejszym poście chciałabym podzielić się z Wami niesamowitym wydarzeniem, jakie mnie dzisiaj spotkało. Jak już oczywiście widzicie po tytule, mam swój pierwszy tatuaż. Zastanawiałam się nad zrobieniem go dosyć długo i gdy nadarzyła się okazja trudno było z niej nie skorzystać.




 Nie ukrywam, nad wzorem zastanawiałam się bardzo długo. Co chwile zmieniałam położenie a także całą koncepcję tatuażu. Ostatecznie padło na coś prostego ale jednocześnie, jak dla mnie, bardzo efektownego. Czy bolało? Nie będę kłamać, osobiście odczułam to dość mocno. Owszem, dało się to wytrzymać jednak zdecydowanie nie było to przyjemne. Chyba jedyne z czym nie miałam większego problemu było wybranie studia, w którym wykonają mi tatuaż. Niemal od razu padło na Tetris Tattoo (koniecznie wpadajcie na ich fanpage) i jednego z pracujących tam panów, mianowicie Grzegorza Lisa. Czy jestem zadowolona? W stu procentach. Wszystko odbyło się w sterylnych warunkach i przemiłej atmosferze a wykonany tatuaż w pełni spełnił moje oczekiwania.




No ale nadal pozostaje najważniejsza z kwestii. Zasypaliście mnie wieloma wiadomościami dotyczącymi tego, jaki wzór wykonałam, więc myślę, że pora rozwiać wszelkie wasze wątpliwości. Pozwólcie, że od razu utnę też wszelkie spekulację - tatuaż ma dla mnie ważne znaczenie sentymentalne i nie wiąże się z moim idolem i jego trasą (to tylko ta sama czcionka i słowo). I właśnie od dzisiaj na mojej ręce widnieje słowo "purpose" które z pewnością będzie przypominać mi o tym, że każdy z nas jest tu z jakiegoś powodu, ma swój własny niepowtarzalny cel, który tylko on może osiągnąć.




Copyright © 2014 Lemonowykitkat , Blogger